Justynę poznaję za pośrednictwem Stowarzyszenia Miłośników Portugalii “My Lisbon Story”. To jedyny wywiad, który przeprowadzamy na odległość, online. W niczym nam to jednak nie przeszkadza, by Portugalią znów się zachwycić i mieć mnóstwo tematów do rozmowy. Z uwagą chłonę opowieść o jej pierwszej wyprawie i choć to – zdawałoby się – tylko słowa, moja głowa wypełnia się obrazami, kliszami, kadrami ze znanych miejsc, choć z trochę nieznanych czasów.
Justyna pierwszy raz wybrała się do Portugalii z przyjaciółką. Po ukończeniu szkoły średniej kupiły bilet w jedną stronę, by przez około dwa tygodnie podróżować po zupełnie nieznanym kraju z plecakiem i namiotem. Nawet w Lizbonie znalazł się wtedy kemping! Dziewczyny przebyły trasę między Porto i Lagos, zwiedzając po drodze Lizbonę, Algarve, Aveiro. Co wynikło z tej podróży?
Jak to było z tą Portugalią? Jeszcze jakiś czas temu to nie był jakoś bardzo modny u nas kierunek… Skąd zatem pomysł na Portugalię?
Cóż, życie czasem podsuwa nam wybór i chyba jakaś intuicja podpowiada nam i sprawia, że wybieramy coś, a nie coś innego. Ja wierzę w takie przeczucia. Niby podejmujesz wybór, ale to życie w rzeczywistości prowadzi cię. Najpierw otwierają się jedne drzwi, później następne, a ty idziesz w to coraz dalej. No i u mnie z Portugalią też tak trochę było.
I jakie wrażenie zrobiła na Tobie wtedy, po tym pierwszym wyjeździe Portugalia?
Bardzo dobre! Od razu dobrze się tam czułam.
I co było dalej?
Potem przyszła muzyka. Słuchałam często Siesty Marcina Kydryńskiego, bo u niego jest dużo luzofońskich klimatów. Zakochałam się w fado, w muzyce Cabo Verde…
Studiowałam wtedy anglistykę i stosunki międzynarodowe na dwóch uczelniach i na tej anglistyce była opcja lektoratu. Do wyboru był niemiecki albo portugalski. Nasz wykładowca angielskiego napisał taki prosty podręcznik i uczył też portugalskiego na takim podstawowym poziomie. No i ja wybrałam oczywiście ten portugalski. Po pierwsze dlatego, że nie chciałam niemieckiego, a po drugie, że tak lubiłam tą muzykę i w trakcie wyjazdu tak zauroczył mnie ten kraj.
I teraz przydaje się ten portugalski w podróży!
Mówię po portugalsku, dogaduję się. Bardzo dużo rozumiem. Pracowałam też przez jakiś czas z językiem i to pozwoliło mi się rozwinąć, ale od paru lat już się tym nie zajmuję. I nie bardzo mam z kim ćwiczyć, więc ten język przed każdym kolejnym wyjazdem zdąży mi się zakurzyć. Ale później, na miejscu znów trochę go sobie odświeżam.
Prędko odwiedziłaś Portugalię po tej pierwszej przygodzie?
Kolejnym kamieniem milowym tej historii był Erasmus, na którego z początku bardzo nie chciałam jechać. Mówiłam, że za bardzo bym tęskniła za domem, za chłopakiem, za psem i że to nie dla mnie. A tydzień później wywieszono ogłoszenie, że jest Erasmus na Maderze.
Kuszące…
Ja nie wiedziałam wtedy za wiele o Maderze, nie miałam faktograficznej wiedzy, ale miałam wewnętrzne przekonanie, że tam jest na pewno bosko. I że muszę tam pojechać.
Wydaje mi się, że to trochę ze względu na taki serial, który oglądałam w dzieciństwie. Serial o cesarzowej Sissi, bo pamiętałam, że ona kiedy chorowała, dochodziła do siebie właśnie na Maderze. Oczywiście w tym serialu oni to kręcili zupełnie gdzie indziej, nie tam, ale jakoś pamiętałam o tym. O tej Maderze.
I jak pojawiło się to ogłoszenie, to ja na drugi dzień miałam już złożone dokumenty…
No i udało się. Pojechałam na pół roku, z koleżanką ze studiów.
Miałyśmy tam lektorat, więc poduczyłyśmy się języka. Akademik był nowy, w centrum Funchal. Było fantastycznie. No i wpadłam jak śliwka w kompot! Zakochałam się w tej wyspie.
I w tamtym czasie ta miłość do Portugalii się tak skonsolidowała. Wracałam wiele razy na Maderę i do Portugalii w ogóle. Z sentymentu i z zachwytu. Nie widziałam w Europie drugiej tak pięknej wyspy jak Madera.
W pełni to rozumiem. Ja też tam wracam i to się pewnie nie zmieni.
Ja zawsze mówię, że jeśli ktoś lubi leżeć na plaży, to może nie jest wyspa dla niego ze względu na brak piaszczystych plaż. Wtedy lepiej wybrać coś innego. Ja jednak lubię właśnie ten egzotyczny krajobraz.
Zastanawiam się czy Portugalia się przez te ostatnie lata nie zmieniła. Na pewno masz porównanie skoro odwiedzasz ją od 2007 roku?
Najbardziej uderzającą różnicę widzę w Algarve, w Lagos. Pamiętam jeszcze taki pensjonat na końcu miasteczka. Tam była pusta ulica przez pola i jakieś nieliczne domy. Byłam w Lagos znów przed pandemią, w 2019 i odkryłam, że ta miejsowość ogromnie się rozrosła. Po prostu się nie kończy!
W Lizbonie z kolei tak tego nie zapamiętałam.
A jak to się stało, że zostałaś członkinią zarządu Stowarzyszenia Miłośników Portugalii?
Tak, jestem sekretarzem Stowarzyszenia. To się zaczęło, kiedy natrafiłam na bloga My Lisbon Story. Byłam ciekawa kto to pisze i odkryłam, że to Tomasz Giza z Katowic. Ja jestem z Dąbrowy Górniczej i pomyślałam sobie, że to aż niemożliwe, że dwoje takich portugalskich świrów jak my, jest tak blisko, a się nie zna. Napisałam do niego i bardzo miło mi odpisał. Zaczęliśmy korespondować. No i jakiś czas później ogłosił spotkanie autorskie z autorką biografii Cesarii Evory w Gliwicach, a ja pojechałam bo to była świetna okazja, by w końcu spotkać się na żywo. Później dalej ze sobą pisaliśmy i Tomasz powiedział, że zawsze chciał założyć stowarzyszenie, a było wokół nas trochę fanów Portugalii… I tak to się zaczęło. Tomasz napisał statut, dopełnił formalności i podpisaliśmy się wszyscy. Tak powstało Stowarzyszenie My Lisbon Story.
Fajna historia. A kiedy to było mniej więcej?
Jakieś sześć lat temu.
I czym się przez ten czas zajmowaliście?
Od 2018 roku organizujemy cykl koncertów Fado w Katowicach, na które zapraszamy najlepszych wokalistów fado. Promujemy portugalską kulturę i turystykę, piszemy dużo na blogu, zajmujemy się działalnością wydawniczą, mamy na koncie serię książek o wielkich Portugalczykach. Mamy na koncie serię książek o wielkich Portugalczykach. Były też spotkania literackie online w czasie pandemii… Każdy z nas pracuje na pełen etat, więc jest to działalność hobbystyczna. Jeśli chodzi o sponsorów to też nie jest taka łatwa sprawa dla tak małego, niszowego stowarzyszenia. Mamy oczywiście stałe grono odbiorców, pasjonatów, którzy choćby ze Szczecina potrafią przyjechać na koncert do Katowic. Dzieki temu stowarzyszeniu poznaję ciągle wielu pasjonatów Portugalii i widzę jak bardzo to cieszy samych Portugalczyków kiedy do nas przyjeżdżają. Muzycy na przykład, kiedy przyjeżdżają na koncerty są mile zaskoczeni kiedy ich odbieramy z lotniska, oprowadzany, zabieramy by spróbowali polskiej kuchni. Opowiadamy im o sobie i mówimy jak bardzo Portugalię kochamy, a ich to cieszy. Widzę jak miło im jest kiedy rozmawiają z kimś kto Portugalię lubi, kto dużo wie o niej, o fado, kto mówi na dodatek po portugalsku!
Niezwykłe, że spotyka się tylu ludzi zakręconych na tym punkcie! Że taki mały kraj na końcu Europy potrafi nie tylko tak przyciągnąć, ale i zaangażować!
Tak, to taka obopólna satysfakcja – dla nas i dla nich!
A co sądzisz w takim razie o Portugalczykach? Jacy są? Tak poza stereotypami.
Dla mnie oni są bardzo podobni do Polaków. Żyjemy na podobnym poziomie. Generalnie widzę wiecej podobieństw niż różnic. Są dość nostalgiczni, ale to się teraz zaciera. Młodsze pokolenie już jest inne – więcej podróżuje, wyjeżdża.
Myślę, że nie będąc tam na stałe trudno wyodrębnić te różnice.
A nie korciło Cię nigdy żeby zamieszkać w Portugalii?
Oczywiście! Cały czas mnie korci! (Śmiech)
A więc co Cię powstrzymuje?
Wiele razy wracałam na Maderę i za którymś razem, kilka lat temu zostałam na dwa miesiące i to był cudowny czas. Potem była pandemia i taka przerwa w podróżowaniu. Niedawno znów chciałam się wybrać na miesiąc, ale okazało się, że nagle tak wielu ludzi zaczęło pracować zdalnie, że Madera powoli stwarzała dla nich infrastrukturę – jest darmowa przestrzeń biurowa, są społeczności ludzi pracujących zdalnie na Maderze. Powstało dużo udogodnień, a to z kolei przełożyło się na ceny. Ceny mieszkań poszły w górę. I to już trochę stanowi barierę.
A Twoje ukochane miejsce w Portugalii?
Madera, z sentymentu, ze wspomnień. No i piękno krajobrazu. Te góry wpadające wprost do oceanu… Wracam do Portugalii od tego 2007 roku. Odwiedzam znane miejsca i szukam nowych ścieżek. Ciągle gdzieś mnie ciągnie, mam jeszcze sporo rzeczy na liście. To jest mały kraj, ale chyba będę całe życie tak wracać.
Wiesz, są ludzie, którzy chcą odhaczyć wszystkie kraje świata i jak już raz byli na dwa tygodnie w Chorwacji to więcej do niej nie wrócą. Ja tego nie rozumiem, to zupełnie nie jest mój styl podróżowania. Uważam, że w ten sposób niczego bym nie poznała. To takie zwiedzanie po łebkach. A więc wracam do Portugalii. Ostatnio to znów było Algarve, ale też Costa Vicentina, piękne miejsce.
Chyba mam następne miejsce do dodania do listy marzeń…
Trasy są bardzo ładne, czy pieszo czy samochodem, warto się wybrać, popatrzeć na te widoki, ocean…
A o czym myślisz, kiedy myślisz o saudade? Co Ci przychodzi do głowy?
Myślę oczywiście o fado. Zastanawiam się jak to było w czasach, gdy mężczyźni wypływali w morze i te żony nie mogły wiedzieć czy kiedykolwiek wrócą… Taka niepewność, tęsknota. Miesiące rozłąki i podróż pełna niebezpieczeństw.
Część mojej miłości do Portugalii wiąże się chyba z tym, że ja jestem sentymentalna. Że mam w sobie dużo takiej nostalgii, refleksji, trochę smutku, tęsknoty za starymi czasami. I to fado mi z tym współgra. Potrafię przesiedzieć cały wieczór na balkonie słuchając fado i coś tam wspominając. To samo czuję słuchając fado w tawernie.
Sporo w Tobie tej portugalskiej miłości, to się czuje!
A mam jeszcze jedną i są nią kafle! Kocham azulejos! Wiadomo, że to jest powiązane z kulturą arabską i w Andaluzji też można spotkać ładne kafle, ale jakoś to upodobanie wzięło mi się z Portugalii. Kiedy przyjeżdżam szukam muzeów, sklepów by je oglądać. I znalazłam taki sklep w Mourarii z ciekawą historią. Był pewnien facet, który z fabryk kafelków przyjmował resztki kolekcji i składował je na piętrze, na działce i tak dalej. Odkładał je latami. W tych fabrykach już zaczęli go kojarzyć do tego stopnia, że jak ktoś robił remont domu i szukał jakiegoś wzoru, którego już nie pordukowano, to oni odsyłali klienta do tego faceta. I on się stał znany z tego, że te kafle zbierał i trzymał. Ten pan już nie żyje, ale jego wnuki nie chciały wyrzucić tych ton kafli i stworzyły taki projekt, że skatalogowali te wzory i można u nich w sklepie kupić kilka metrów z każdego, albo pojedyncze sztuki. I to miejsce można odwiedzić w Mourarii. To niesamowite, że istnieją ludzie tak pozytywnie zakręceni. Miłośnicy kafli łączcie się! (śmiech)
Może powstanie takie stowarzyszenie? (śmiech) Ja Mourarię odkryłam dopiero pół roku temu, wcześniej jakoś ją omijałam. Okazało się, że to niesamowite miejsce z masą przepięknych historii. I tak sobie myślę, że Lizbony chyba nigdy do końca nie zgłębię, że zawsze będę tam miała coś do odkrycia…
Mam tak samo. I z Lizboną, i z całą Portugalią, i z Maderą! Jest jeszcze tyle rzeczy do zrobienia, do zobaczenia. Tyle levad do przejścia…!
A masz takie poczucie, że Lizbona jest trochę jak kobieta? A jeśli tak, to jak byś ją widziała?
Nie wiem czy nie ma piosenki fado w tym stylu… Na pewno są takie porównania o Alfamie. O dziwo Lizbona w ogóle nie kojarzy mi się z typową Portugalką – o ciemnych włosach, śniadej skórze i mocnym głosie. Raczej widzę blondynkę w biało-błękitnej sukni. Nostalgiczną, delikatną. Zupełnie nie wiem dlaczego. Może to projekcja własnej osoby, która tyle tam jeździ i jakoś się tam umiejscowia? W końcu wszędzie w Portugalii czuję się jak w domu…
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Podobało Ci się? Daj znać w komentarzu i zajrzyj do poprzednich wywiadów i felietonów! Tutaj!
Chcesz być na bieżąco? Zapisz się do newslettera! Tutaj
Podobał Ci się ten tekst?