Aktualności

“Wystarczy wejść w małą uliczkę, w bramę podwórza, w uchylone drzwi…” – rozmowa z Anią @thelisboner.

23 sierpnia 2022

Ania mieszka w Lizbonie od jedenastu lat. Po takim czasie niewiele rzeczy potrafi ją jeszcze zaskoczyć. Przynajmniej w kulturze, języku i Portugalczykach. Co innego z Lizboną. Jak sama mówi zawsze kiedy spaceruje po mieście, odkrywa coś nowego. Niespodziewanie odnajduje nowe zakamarki, albo dostrzega szczegóły dawno opatrzonych zabytków. Widać, że ta relacja z Lizboną ją fascynuje. Dowody można znaleźć zresztą na każdym kroku. Ania pisze bloga o Portugalii, jest autorką przewodnika wydanego w Polsce nakładem wydawnictwa Pascal, często oprowadza po mieście grupki turystów. I jestem przekonana, że każdy jest zachwycony, bo Ani po prostu chce się słuchać. I czytać! Serdecznie polecam Wam bloga The Lisboner! To prawdziwa skarbnica wiedzy o Portugalii, kulturze, zwyczajach.

Spotykamy się pewnego ciepłego wieczoru w dzielnicy Príncipe Real – dużo spokojniejszej od niedaleko położonego centrum. Siadamy w jednym z ogródków zwanych esplanada, który znajduje się w sercu parku. W takich miejscach można napić się kawy, wina, przekąsić coś i – przede wszystkim – spokojnie porozmawiać.

Aniu, skąd w ogóle wziął się pomysł na Lizbonę? Jak się tu znalazłaś?

Zaczęłam w Warszawie studia na kierunku iberystyka. Nie myślałam wtedy ani o portugalskim, ani o Portugalii. Do złożenia papierów namówiła mnie przyjaciółka, więc to był totalny przypadek. No i dostałam się. Pierwszego dnia zajęć wybieraliśmy grupy i okazało się, że jest kilka grup z hiszpańskim i tylko jedna z portugalskim. Właściwie to nawet brakowało w niej studentów! Szukali chętnych żeby ją zapełnić. I ja wtedy pomyślałam, że ten portugalski to może być coś ciekawego, coś innego. Taki duch przygody się we mnie odezwał! Zgłosiłam się.

Dalej to się potoczyło tak, że w 2011 roku przyjechałam tu na Erasmusa na pół roku. Później nie chciało mi się wracać. Znalazłam sobie staż w hotelarstwie, bo liczył się dla mnie kontakt z językiem. Po stażu już stwierdziłam, że zostaję. Wszystko się na szczęście dobrze ułożyło, bo musiałam dokończyć ostatni semestr na studiach, napisać pracę magisterską i obronić ją na odelgłość.

W Portugalii był kryzys więc trudno było o pracę, szczególnie dla obcokrajowców. W sumie trzy lata pracowałam jako kelnerka, barmanka, ale to było super żeby podszkolić język. Szkoła życia po prostu. Jak to w gastronomii. Po jakimś czasie poznałam faceta, Portugalczyka, więc poznałam też portugalską rodzinę od środka. Wyszłam z gastronomii i przeszłam na pracę biurową i do teraz ją kontunuuję. Oprócz tego oczywiście skłaniam się w stronę turystyki – piszę bloga, oprowadzam i tak dalej.

Masz na pewno duże porównanie polskiego i portugalskiego stylu życia.

Tak, poznałam od środka kulturę i wszelkie różnice.

Ale skoro zostałaś tak długo, to chyba Cię te różnice przyciągały?

W tej chwili wiążę swoją przyszłość z Portugalią. Nie planuję wracać. Zostałam tu dla pogody, dla plaż, dla słońca. Między Polakami i Portugalczykami jest wiele podobieństw. Są bardzo rodzinni, przywiązani do rodziców. Teraz mamy sezon świąteczny (wywiad miał miejsce w grudniu 2021 – przyp.aut.) i powiem ci, że to nie jest to samo. Ja tutaj nie czuję Świąt. W Polsce mamy więcej tradycji, bardziej to celebrujemy. Czuć tę odświętność.

Czytałam, że tutaj kolacja wigilijna to głównie dorsz…

Tak. I to na dodatek w takiej wersji, że nikt go nie lubi! (Śmiech) To jest taka trochę zwykła kolacja. Nie czuć tego nastroju.

Więc gospodynie przynajmniej mają mniej roboty.

Tak. Trochę gotują, ale nie ma tego sprzątania, prania firanek, mycia okien… Nie, nie. Nie ma dwunastu potraw, nie śpiewa się kolęd. Są prezenty. Jest choinka, zazwyczaj plastikowa. Oprócz tego w domu są też szopki. I tu jest taka różnica, że Jezusa kładzie się w nich dopiero kiedy się narodzi, w Wigilię. Jest pasterka, ale wydaje mi się, że mała część społeczeństwa chodzi do kościoła. Mimo, że to katolicki kraj. Święta są trochę komercyjne – prezenty, kolacja i to by było na tyle.

A jakie różnice Ci przeszkadzają? Do których nie mogłaś się przyzwyczaić?

Na początku dużo było takich rzeczy, bo zmieniały się moje przyzwyczajenia. Z biegiem lat to słabnie i nic mnie już nie denerwuje. Z takich najtrudniejszych rzeczy to było portugalskie spóźnianie się. Ale też to, że są mało konkretni, trochę bardziej gadatliwi, ale to wszystko takie owijanie w bawełnę. Dużo jest takiego small talku, z którego nic nie wynika. No i nie są też słowni, potrafią powiedzieć „tak, będę” albo „tak, pomogę ci” i na tym się kończy. W Polsce jak ktoś mi coś takiego powie, to wiem że się wywiąże. Ale już nawet przestałam się tym denerwować.

Poza tym fajni są Portugalczycy. Na tle różnych innych narodów, wydaje mi się, że są ciepli, serdeczni, rodzinni. Czasem myślę, że trochę za bardzo są do tej swojej rodziny przywiązani, bo tworzą sobie taki zamknięty krąg – rodzina i przyjaciele z dzieciństwa. Często wśród dorosłych trudno jest nawiązać przyjaźnie. Portugalczycy rzadko dopuszczają do siebie na tyle blisko, by na przykład zaprosić cię do domu. Za to mnie się to często zdarza. Ja zapraszam do siebie.

I jak oni na to reagują?

Bardzo serdecznie! Cieszą się i przyjmują zaproszenie. Ja ich wtedy edukuję. Mówię, że ja przygotuję kolację, a oni przynoszą wino. U nich nie ma takich zwyczajów, takich grzeczności. Wielu przyszłoby po prostu z pustymi rękami.

A co z tym saudade? Gdzie je widać?

W literaturze! (Śmiech) W moim otoczeniu nie czuje się tej nostalgii. To są takie nastroje i tematy, które pozostają powszechnie w kulturze – sztuce, poezji i muzyce. Podobnie jak fado. Nie ma wątpilwości, że to jest ich narodowe dziedzictwo, ale to nie jest muzyka, która na co dzień towarzyszy przeciętnemu Portugalczykowi. Są z tego wszystkiego dumni, oczywiście. Ale to nie jest powszechne w codziennym życiu.

A sama Lizbona? Jak na Ciebie działa?

Podoba mi się! I architektura, i ludzie, ten zwyczaj wychodzenia na kawę na miasto. Tanie knajpki, tania kawa. Nawet seniorów stać na takie życie, jest dla nich miejsce. Cieszą się życiem, tym, że mogą iść na kawę i pogadać ze sprzedawcą. Że mogą godzinę zagadać się w kiosku. W ogóle ludzie tu są bardzizej otwarci w tym sensie, że częściej zagadują obcych, zatrzymują się na ulicach by gadać, komentują pogodę.

Wydawałoby się, że znasz miasto jak własną kieszeń, tymczasem sama nadal je odkrywasz…

Tak, i chyba nigdy nie przestanę. Lizbona jest pełna cudów, ukrytych perełek. Wystarczy wejść w małą uliczkę, w bramę podwórza, w uchylone drzwi i odkrywa się niezwykłe miejsca. Zwyczajne i wyjątkowe jednocześnie. Ja mam taką metodę i polecam też tak robić – wchodzić wszędzie na przypał. Wyglądać na zagubionego turystę, rozglądać się, robić zdjęcia… Bardzo rzadko zdarza się, że ktoś zapyta „co tu robisz?”. Ale i w takim przypadku zazwyczaj rozmowę zamyka odpowiedź „rozglądam się, zwiedzam”. Oni wtedy wzruszają ramionami i zazwyczaj zostawiają nas w spokoju. Ewentualnie – właśnie zagadują. „Skąd jesteś, co robisz w mieście, dobrze znasz portugalski…”

Czyli zawsze jest tu coś do odkrycia. Może dlatego można tu wracać i wracać…

Zdecydowanie tak! Cała Portugalia zresztą jest taka. Przynajmniej dla mnie. Ja mam listę miejsc do odwiedzenia, stale ją uzupełniam, stale odhaczam kolejne kierunki, a ona nigdy nie maleje! (Śmiech)

A jak sobie wyobrażasz Lizbonę, gdyby była kobietą?

Ona zdecydowanie jest kobietą! Nie ma co do tego wątpliwości! Myślę, że Portugalczycy także ją tak postrzegają. Moje pierwsze skojarzenie to tak zwana peixeira, czyli sprzedawczyni ryb. Głośna, charyzmatyczna, śmiała… W charakterystycznym stroju, z koszem ryb naszonym na głowie.

I powiem Ci, że w tej wizji musi coś być, bo to pierwsza, która się powtórzyła!

Naprawdę?

Tak. To niesamowite, że akurat ta.

~~~~~~~~~~~~~~~~~

Na koniec bonus, czyli wiersz napisany przez moją rozmówczynię:

Anna Maria Szostek
"Znać Cię"

Znać Cię to widzieć nie raz
misterium mgły nad Tagiem.

Wiedzieć czym jest Mar da Palha
i jakie wraki skrywa.

Opuszkami palców
rozpoznawać wiek azulejos.

Wstrzymywać oddech wraz z Tobą,
gdy trzęsie się ziemia,
choćby to było tylko 4 w skali Richtera.

Wkradać się do tego jednego pałacu
na Bairro Alto, cicho stawiając kroki
na zakurzonych schodach by wreszcie
z dachu oglądać cały ten ogrom:
wszystko co skrywasz przed przechodniami.

Znać Cię to czuć pod skórą gdy zbliża się lusco-fusco,
nim rozpocznie się spektakl
zająć najlepsze miejsce na widowni w stolicy.

Znam Twoje ścieżki na pamięć.
Poprzecinałam je setki razy,
czasami z głową w chmurach,
czasami z oczami wbitymi w calçadę.
Ty jednak niezmiennie przywracasz mi uśmiech,
masz dla mnie coś w zanadrzu.
Nowe zakamarki, nowe twarze, nowe historie. 
Minha caixinha de surpresas. 
Minha querida Lisboa. 

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Podobało Ci się? Daj znać w komentarzu i zajrzyj do poprzednich wywiadów i felietonów! Tutaj!

Chcesz być na bieżąco? Zapisz się do newslettera! Tutaj

Podobał Ci się ten tekst?

Po więcej portugalskiego ducha zapraszam do mojej powieści! “Wszystko już było” do kupienia tutaj!