Zuza to jedna z tych niepozornych osóbek, które zaskakują swoją pasją, wiedzą i serdecznością. Spotykamy się przy Martim Moniz w sobotnie popołudnie, a ja zupełnie nie spodziewam się, że za chwilę czeka mnie najbardziej niesamowity spacer śladami fado, historii Lizbony i życia samej Zuzy. W kilka godzin zataczamy krąg i przeszedłszy uliczki Mourarii, Graçy i Alfamy, znajdujemy się z powrotem w punkcie wyjścia. Wieczór się jednak nie kończy bo lądujemy w indyjskiej knajpce na pysznej kolacji i rozmawiamy do późnej nocy.
Zuza jest absolwentką portugalistyki, ale od razu wyczuwam, że jej rozległa wiedza to efekt nie tylko studiów, ale głównie pasji. Podczas studiów spędziła tu dwa lata na Erasmusie. W sumie od pięciu lat mieszka w Lizbonie. Pracuje tu i uczy się gry na portugalskiej gitarze. Ba! Od 2018 roku jest częścią grupy tłumaczeniowej, a wkrótce ukaże się kolejny komiks portugalski współtłumaczony przez Zuzę na język polski. Na swoim profilu Zuza publikuje ciekawostki, kadry z Portugalii i przemyślenia.
Kiedy wchodzimy w Rua Capelão otwiera się przede mną nowy świat. Jestem pewna, że sama nigdy bym tu nie trafiła, choć ustawiona w ujściu uliczki rzeźba portugalskiej gitary powinna zwrócić moją uwagę. Ściany po obu stronach zdobią portrety związanych z dzielnicą Mouraria fadistów, a kawałek dalej znajduje się dom pierwszej uznanej kobiety-fadistki, Marii Severy, w którym teraz działa casa de fado, czyli restauracja, w której wieczorami śpiewa się właśnie fado.
Kim była Maria Severa? Przyznam, że wcześniej o niej nie słyszałam.
Maria urodziła się w 1820 roku i była pierwszą zapisaną w historii śpiewaczką fado. Wtedy oznaczało to, że była tak naprawdę prostytutką i śpiewała, a więc należała do najniższej warstwy społecznej. Do takiego życia popchnęła ją matka, która dokładnie tym samym się zajmowała. Właśnie tu, w tej uliczce do niedawna znajdował się obraz, który miał ją przedstawiać. Teraz najprawdopodobniej go odnawiają, zobaczymy. W każdym razie tutaj można było oglądać portret kobiety stojącej tyłem, z kwiatem we włosach i chustą na plecach. I to była właśnie Maria Severa, przedstawiona od tyłu, bo tak naprawdę nie znamy jej twarzy. Zmarła w czterdzistym szóstym roku, najprawdopodobniej na syfilis. Wcześniej jednak skradła serce pewnego hrabiego, który postanowił ją pokazać ludziom z wyższych sfer. Maria Severa była pierwszą kobietą związaną z fado, która – mimo, że z hrabią byli jedynie kochankami, a nigdy oficjalnie razem – połączyła swoistym „mostem” te najniższe sfery z najwyższymi.
W ogóle fado jest chyba takie podzielone?
Tak. W takim sensie, że istnieje fado bardziej estradowe, sceniczne i fado bardziej amatorskie, lokalne, dzielnicowe. I tak się też dzieli fadistów. W Mourarii jednym z najbardziej kochanych jest Fernando Maurício, który tutaj właśnie się urodził. Widzisz to zresztą na ulicy – tu pojawia się jego portret, tam popiersie. Dużo dowodów uznania. Nazywa się go „królem bez korony” – uznawano go zawsze za raczej lokalną, miejscową osobowość, bo w jego czasach został przyćmiony przez inne wielkie nazwiska fado. Ale tutaj jest bardzo kochany. I jest prekursorem pewnego stylu, pewnej szkoły fado.
No właśnie, fado można się uczyć?
Można. To jest nadal żywa sztuka. Dzieje się ona głównie w domach fado poprzez naśladowanie mistrzów, ale pojawiają się też przykłady bardziej instytucjonalnego sposobu nauki. W niektórych dzielnicach istnieją takie jakby domy kultury, które oferują naukę fado w grupach. Młodzi adepci fado mają przydzielonych swoich opiekunów, którzy ich szkolą, kształtują. Jest taka relacja uczeń-mistrz. Ja sama chodziłam na te zajęcia, dzięki fado poszerzałam słownictwo, bo język pieśni jest bardzo bogaty, poetycki. Prawdę mówiąc, dopiero fado sprawiło, że pokochałam portugalski. To zadziałało w tę stronę, nie odwrotnie.
I wszystko to doprowadziło do tego, że mieszkasz tutaj. Portugalski i fado pięknie połączyły się w komiksie, który w tym roku wydano już w Polsce. Miałaś okazję go współtłumaczyć.
Właściwie wydajemy już czwarty komiks w Polsce! W poprzednich latach ukazały się „A wszystko to fado”, „Fado. Nocne historie”, “Fado ilustrowane” a jeszcze w sierpniu pojawi się najnowszy – „Przy dźwiękach fado” (linki do komiksów na końcu – przyp. aut.). I bardzo je polecam jeśli ktoś chce lepiej poznać ten gatunek. To fajna historia podana w lekkiej formie. Bardzo się cieszę, że razem z moimi znajomymi tłumaczami Grażyną Jadwiszczak i Jakubem Jankowskim mamy możliwość przybliżać tego typu komiksy polskiemu czytelnikowi. To jest trochę szalone przedsięwzięcie. Bardzo ekscytujące.
Lizbona i Portugalia w ogóle to bardzo inspirujące miejsce! Ja sama swoją pierwszą powieść napisałam w efekcie podróży do Lizbony i fascynacji Portugalczykami.
O tak! Ja bardzo podziwiam, że jest tak wiele osób, które się w tym miejscu zakochały i działają kulturalnie, artystycznie i tak dalej. Nawet nie znając języka. Powstało Stowarzyszenie Miłośników Portugalii, coraz więcej pisze się powieści osadzonych w Lizbonie, coraz więcej jest blogów, polskich przewodników. To się naprawdę rozwija i bardzo popularyzuje kulturę portugalską.
To prawda. Coraz więcej widzę portugalskich inspiracji u nas! I ty też pokochałaś tę kulturę?
Tak. Lubię ten język, tę muzykę, tych ludzi. To specyficzny naród, trochę zdystansowany. Pamiętam, że kiedy byłam na Erasmusie nie miałam takich bliższych znajomych tu, w Portugalii. Z nimi trudno się zaprzyjaźnić. Znajomości są bardzo fajne, kumplujemy się, ale to nie jest taka głęboka relacja z przyjacielem. Oni bardzo trudno wypuszczają do swojego domu, do swojego serca. Dopiero wieczorne sesje fado w domu kultury pozwoliły mi nawiązać takie przyjaźnie.
Czyli potrzebny był jakiś wspólny fundament. A czy saudade to częsty temat fado?
Oj tak! Jeden z najczęściej pojawiających się! Mnóstwo tego jest. Portugalczycy są z tego ogromnie dumni. Podkreślają, że to słowo saudade jest nieprzetłumaczalne na inne języki, że tylko oni je doskonale rozumieją. I pewnie trochę tak jest z tym rozumieniem, jak z każdą różnicą kulturową. W każdej znajdą się elementy na tyle wyjątkowe, że trudo je wytłumaczyć osobie z zewnątrz i trudno przełożyć na inne języki bo to po prostu nie będzie to. Z tą nieprzekładalnością saudade to trochę przesada, taka legenda, która podkręca tę opowieść. Tłumacze używają “tęsknoty”, w książkach pojawia się też słowo “żal” jako najbliższy odpowiednik. I chyba jest całkiem niezły. Może nie idealny, ale bardzo dobry. Tęsknota, żal i nastalgia to uczucia na tyle ludzkie, że każdy je rozumie. Po swojemu, ale każdy. Oczywiście, można o tym dyskutować. Na tym polega cały urok.
A na czym polega urok Lizbony? Co w niej lubisz?
Jest piękna, od razu się w niej zakochujesz. Wszystkim się zachwyciłam, kiedy tu przyjechałam. Tą kulturą, tym saudade, tymi zwyczajami. Teraz już tego tak nie czuję, to jest moja codzienność. Ale pamiętam, że kiedy wracałam do domu – to było takie moje osobiste doświadczenie saudade – czułam straszną tęsknotę za Lizboną, za Portugalią w ogóle.
Poza tym uwielbiam historię tego miasta i to, że nadal coś tu odkrywamy. Dosłownie, bo zawsze kiedy powstaje jakaś nowa inwestycja – coś rozbudowują, kopią, zmieniają – Lizbona zaskakuje. Zawsze odnajdują jakieś zabytkowe mury, łodzie, rzymskie mozaiki, skorupy. I praca staje bo wszysko obejmuje opieką konserwator. W ogóle historia powstawania dzielnicy Baixa jest fascynująca, bo ten teren jest podmokły i całą dzielnicę postawiono na drewnianych palach, które konserwuje woda z Tagu. Domy stawiano na specjalnych konstrukcjach, które miały ochronić budynki przed kolejnymi trzęsieniami ziemi. Mnóstwo jest takich niesamowitych faktów, które zupełnie zmieniają patrzenie na Lizbonę. Internet skupia się na współczesnym obliczu miasta, tym po trzęsieniu ziemi w 1755 roku. Mało jest za to materiałów o tym jak ono wygladało wcześniej, o jego historii, wielkości, znaczeniu. Tymczasem w wielu miejscach można odnaleźć uwiecznione artefakty, pamiątki przeszłości.
Nic dziwnego, że skupiamy się na tej nowej Lizbonie. Dawne miasto zostało przecież niemal zrównane z ziemią przez to trzęsienie ziemi…
Tak. Dosłownie runęło. To było akurat pierwszego listopada więc wszyscy modlili się w kościołach. Wszystko zaczęło się trząść. Świece w kościołach spadały, rozprzestrzeniał się ogień. Kościoły płonęły, miasto płonęło. Ludzie zaczęli uciekać. Gromadzili się na głównym placu bo wydawało im się, że tam jest najbezpieczniej. W końu tam nie miało się co zapalić. Wtedy przyszło tsunami i zmiotło ich dosłownie z powierzchni. To była wielka tragedia. Krótko przed trzęsieniem, w mieście oddawano do użytku nowe budynki, Lizbona się rozwijała. To wszystko zniszczyła katastrofa. Co ciekawe, król Dom José I po tych wydarzeniach już nigdy nie wrócił do pałacu. Zawsze już bał się murów, więc resztę życia spędził w rezydencji z drewna – rodzina królewska siedziała tam przez kolejne 30 lat aż do zniszczenia budowli. Potem zbudowano tam Pałac Ajuda – można go zwiedzać do dziś!
Potem nastąpiła akcja odbudowa.
Tak. Projektowało się wszystko właśnie z myślą o trzęsieniu ziemi, bo ono zostawiło trwały ślad w pamięci. Za odbudowę czci się tutaj Marquesa de Pombal. To on wraz z architektami projektowali miasto. W jego czasach na przykład ludzie dziwili się dlaczego w centrum mają być takie szerokie ulice. Wcześniej tego nie było, zresztą większość miasta jest doskonałym obrazem tego, że wąskie uliczki są tu na porzędku dziennym. Marques de Pombal na pytanie o celowość takich szerokich ulic odpowiadał „kiedyś przyjdą czasy, że nawet one będą za wąskie”.
Czyli był wizjonerem.
Trochę krwawym, ale wizjonerem. To nie jest taka kryształowa postać jak się wydaje.
Z taką pasją o tym wszystkim opowiadasz… Boję się pytać czy jest coś czego w Lizbonie nie lubisz.
Jest. Zdecydowanie! Najbardziej nie lubię tego, że praca nie pozwala mi bardziej się cieszyć jej urokami! (Śmiech) Tutaj czas pracy to 9 godzin (wraz z obowiązkową godziną na obiad). Częste są też nadgodziny. Zdecydowanie mamy tu rynek pracodawcy. Zawsze mi też przeszkadzało, że Portugalczycy są dosyć bierni. Często narzekają, ale zazwyczaj niewiele potem robią, by zmienić sytuację.
Poza tym mam wrażenie, że to jest kraj dla wszystkich, ale coraz mniej dla Portugalczyków. Że wszyscy sobie przyjeżdżają, zachwycają się, stać ich żeby tu coś kupić, zamieszkać, czy wypoczywać. Wielu Portugalczyków musi sporo odkładać, by było ich stać na takie wakacje lub by nawet móc mieszkać w Lizbonie. Jako studentka tego nie rozumiałam bo miałam stypendia z uczelni. Dopiero kiedy zamieszkałam tu na stałe i zaczęłam pracować, dostrzegłam to zjawisko i jak to jest przykre. Obrazuje to na przykład sytuacja z początków pandemii i lockdownu, kiedy hotele dużą część obsługi zwalniały, a w tym czasie obok powstawały kolejne hotele, kolejne inwestycje dla turystów. To pokazuje różnicę między bezwzględnością rynku i bajką, którą widzą turyści.
A jak Ty widzisz Lizbonę? Gdyby wyobrazić ją sobie jako kobietę…
Mi się kojarzy z taką sprzedawczynią na targu rybnym. Mówi się, że Lizbona jest kochanką Tagu. I kiedyś na brzegu Tagu stały właśnie takie kobiety i sprzedawały świeże ryby, owoce, warzywa. Taka kobieta pracująca, ale nadal sensualna. Biedna, ale czarująca. Widziałabym ją raczej jako młodą kobietę, taką świeżą. Z rumieńcem. Taka prawdziwa handlarka z krwi i kości. Potrafiąca zakląć i odpyskować facetom. Choć teraz wydaje mi się trochę smutna, przytłoczona.
~~~~~~~~~~~~~~~
Komiksy, o których mówimy można znaleźć tutaj:
A wszystko to Fado – https://mhprl.pl/produkt/a-wszystko-to-fado/
Fado. Nocne historie – https://www.gildia.pl/komiksy/483072-fado-nocne-historie
Fado Ilustrowane – https://www.gildia.pl/komiksy/528493-fado-ilustrowane
Przy dźwiękach fado – (premiera 22 sierpnia 2022) – https://alejakomiksu.com/nowosci/26486/Przy-dzwiekach-fado/
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Podobało Ci się? Daj znać w komentarzu i zajrzyj do poprzednich wywiadów i felietonów! Tutaj!
Ciekawy, o czym poczytasz za tydzień? Oto rozkład jazdy na kolejne tygodnie:
Chcesz być na bieżąco? Zapisz się do newslettera! Tutaj
Podobał Ci się ten tekst?