Przed wejściem do kawiarni Malabarista dostrzegam Agatę. Jest drobna, ale emanuje pewnością siebie i luzem. Ma krótkie włosy i piękne duże oczy. Zamawiamy przy barze espresso z tonikiem (najlepsze jakie piłam w życiu!). Dowiaduję się, że właścicielką tego miejsca jest Polka. Od razu czuję się swobodnie i z ciekawością się po nim rozglądam.
Kiedy szłam na spotkanie z Agatą, przypomniał mi się mój pierwszy pobyt w Lizbonie. Rozpoznałam ulicę, stację metra Intendente, potrafiłabym zlokalizować hotel, w którym się wtedy zatrzymaliśmy. Widok płytek chodnikowych i monumentalnych kamienic dosłownie przeniósł mnie w czasie do 2013 roku, kiedy widziałam je po raz pierwszy, ciągnąc za sobą walizkę. Wydaje się, że niewiele się od tego czasu zmieniło w tym miejscu. Przynajmniej wizualnie. Jednak od Agaty dowiaduję się, że zmiany są w życiu codziennym dostrzegalne bardzo wyraźnie – dzielnica, kiedyś niebezpieczna i biedna, dzisiaj jest modną miejscówką. Co potwierdza nawet miejsce, w którym się spotykamy – pełna ludzi kawiarnia z kawą specialty.
Dzień jest raczej pochmurny, kropi przelotny deszcz, ale decydujemy się usiąść na zewnątrz. Agata opowiada mi o eksplorowaniu portugalskiej kultury na co dzień. O jej jasnych i ciemnych stronach. Od lat jest w związku z Portugalczykiem, choć na stałe mieszka tutaj od ośmiu miesięcy.
Powiedz, czym się zajmujesz?
Moje życie tutaj jest trochę poplątane. Wcześniej przez dziesięć lat mieszkałam w Londynie i tam poznałam mojego partnera. Przez siedem lat znajomości bardzo często przyjeżdżaliśmy tutaj, do Portugalii. On pochodzi z Algarve. Po siedmiu wspólnych latach w Londynie, stwierdziliśmy, że spróbujemy życia w Polsce. Mieszkaliśmy siedem miesięcy w Gdyni. Filipowi w ogóle bardzo podobało się Trójmiasto. Jest muzykiem więc nawiązał ciekawe współprace. W Trójmieście czułam się dobrze. Wybraliśmy miejsce ze wzglądu na bliskość morza, lasu i natury i to koiło wręcz zmysły. Niestety politycznie to był chyba najgorszy czas, w jakim mogłam do Polski przyjechać. Sytuacja była na tyle zła, że nie mogłam zaznać tam spokoju, kiedy zaczęto łamać prawa kobiet. Nie udało się to też dlatego, że nadal pracuję dla firmy w Wielkiej Brytanii, ale w Polsce weszło takie prawo, które nakładało na moją pracę podwójny podatek. Musiałam płacić podatek w Wielkiej Brytanii i do tego jeszcze drugi w Polsce. Wcale niemały, niestety. Portugalia ma dużo bardziej przyjazne zasady podatkowe dla cudzoziemców i osób, które mają zagraniczne przychody. Zdecydowaliśmy się spróbować.
A jak to jest żyć z Portugalczykiem?
Początki były oczywiście różowe. To też było co innego, kiedy oboje byliśmy w Londynie, który był dla nas nowym miejscem. Byliśmy oboje z zewnątrz. Tutaj jest inaczej. Jest wiele różnic kulturowych między nami. Portugalczycy nie są tak entuzjastyczni jak Hiszpanie czy Włosi, a istnieje takie przekonanie. Oni też narzekają, marudzą, trochę tak jak my, z tym, że na końcu tego marudzenia jest jednak takie „wszystko będzie dobrze”. To jest takie narzekanie żeby sobie ulżyć trochę. Większość z nich naprawdę ma powody do niezadowolenia. Płace są niskie, a koszty życia – szczególnie wynajem i rachunki – nieproporcjonalnie wysokie. Zauważyłam, że tutaj nie ma z kolei takiej obsesji posiadania. Nie ma tego, że sąsiad ma lepiej. Nie ma pragnienia nowego samochodu, własnego mieszkania, drogich ciuchów. Tutaj samochodem jeździ się dopóki się nie rozpadnie. I tak właściwie jest ze wszystkim – noszą koszulę dopóki się nie urwie rękaw…
Tramwaj jeżdzi dopóki się nie rozsypie… To gołym okiem wszędzie tu widać.
Tak. I to moim zdaniem nie chodzi o niedbalstwo. Tutaj się używa rzeczy dopóki ich cykl się nie skończy.
To bardzo ładne. Trochę staromodne jeśli patrzeć na naszą kulturę, ale jest w tym coś fajnego. Nie wymienia się przedmiotów tylko dlatego, że jest coś nowego, że mi się znudziło.
Było między nami wiele takich sporów. Bo ja byłam przyzwyczajona, że chcę kupić coś lepszego. Coś do mieszkania – materac, czajnik. A Filipe pytał „po co?” Przecież ten nasz działa. Tłumaczę mu, że są nowsze modele, a on rozbrajająco stwierdza „no, ale gotuje wodę”. W Gdyni on był w szoku (niekoniecznie pozytywnym), że jest tyle dobrych samochodów na ulicach. Że rodziny mają po dwa samochody. Tutaj to jest po pierwsze ciężkie to życie, a po drugie właśnie to podejście do rzeczy materialnych jest inne. Używa się wszystkiego dopóki działa. Jest większy szacunek do rzeczy, ale przede wszystkim do ludzi oni mają ogromny szacunek.
To bardzo zdrowe podejście.
Z mojego doświadczenia wynika, że oni rzadko mówią innym co robić. Rzadko doradzają, nie pouczają, nie wtrącają się. To jest oznaka szacunku do ludzi. Nikt ci nie zwraca uwagi, że powinieneś się ustatkować, założyć rodzinę, mieć dzieci, wziąć ślub. Zresztą zauważam, że bardzo mało par decyduje się na zalegalizowanie związku. W ogóle życie rodzinne inaczej wygląda.
Czyli jak?
Nie ma na przykład takiego parcia żeby w niedzielę był ten przysłowiowy obiad z rosołem. W ogóle niedziela jest bardzo leniwa, oni sobie śpią do dwunastej, odpoczywają. Ja pamiętam z dzieciństwa taki przymus, że w niedzielę to trzeba gdzieś iść, spotkać się przy stole z rodziną. Ostatecznie i tak zwsze kończyło się to tak, że wszyscy gapili się w telewizor. Inaczej się tą niedzielę świętuje. Tutaj w niedziele do pory obiadowej, a czasem nawet cały dzień, ulice są puste. Ja się łapię na tym, że nie umiem się tak wyluzować jak Portugalczycy, że mam w sobie ten przymus zakodowany. Sama sobie mówię, że coś trzeba.
I trudno to wykorzenić?
Tak. To też widać w związku i w relacjach. Sama widzę, że mam pewne rzeczy głęboko zakorzenione. Na przykład nie doświadczyłam tutaj takiego kultu męskości. Faceci są zupełnie inni. Przynajmniej Ci, których znam są tacy. Kobieta w związku ma tyle samo praw i wolności co mężczyzna. Jest takie przekonanie, że musisz czuć się dobrze. Widzę to też w kwestiach wyglądu. Jakiś czas temu spontanicznie obcięłam włosy na krótko i Filipowi nawet nie powiedziałam, że obetnę. Zareagował mówiąc „super, jak ty się dobrze czujesz to ekstra”. Właściwie nawet nie wiadomo czy mu się podoba czy nie, bo to nawet nie ma znaczenia. Można nóg nie golić przez miesiąc i to jest okej. To jest coś naturalnego i nie podlega dyskusji. Tutaj nikt nie komentuje. I ja nie byłam przyzwyczajona do takiej dawki wolności. U nas jednak jak zmieniasz fryzurę, to się czasami nadal zastanawiasz co ludzie powiedzą. Jak rodzina zareaguje, czy ktoś nie skomentuje głupio, czy nie będę sie wstydzić. Tutaj tego nie ma. To jest po prostu uważane za chamskie.
Bo chyba faktycznie takie jest.
Tutaj nikt nie zadaje ci niedyskretnych, osobistych pytań, nie wtrąca się. Nie ma takiego pojęcia wieku, że teraz musisz się ustatkować, mieć dzieci bo zegar biologiczny tyka. Nikt o to nie pyta i już. Bardzo ważny jest szacunek dla drugiego człowieka i ta osobista przestrzeń. Także w związku. Jest taki spokój, nostalgia, pogodzenie z sytuacją.
I to się czuje?
To się bardzo czuje. Podejście jest mocno egzystencjalno-filozoficzne. Wszystko się kwestionuje. Portugalczycy uwielbiają rozmawiać o takich rzeczach. Idziesz na wino i trzy godziny możesz rozmawiać o czysto hipotetycznych sprawach. W Londynie na przkład jak idziesz na piwo i poznajesz nową osobę to pytasz czym się zajmuje. No więc myślałam, że tutaj też tak to wygląda. Tymczasem nikt nigdy mnie nie zapytał o mój zawód. Pierwsze pytanie to zawsze „jak się czujesz?” albo „czy jesteś szczęśliwa?”. Na początku nie wiedziałam co odpowiadać. Nie pamiętałam kiedy ktoś mnie o to ostatnio zapytał. Albo nawet kiedy ja sama siebie zapytałam.
Na nasze standardy to brzmi zdumiewająco.
Pamiętam, że kiedyś zapytałam jednego Portugalczyka czym się zajmuje i on mi wtedy odpowiedział „ja nie szukam pracy”. Myślał, że skoro pytam, to chcę mu pomóc znaleźć pracę.
A coś oprócz ludzi Cię tutaj zaskoczyło?
Wszystko inaczej funkcjonuje. Dziwiło mnie zawsze, że oni piją kawę o dwudziestej drugiej, po kolacji. Ciężko mi kiedy wychodzimy na kolację ze znajomymi o dwudziestej pierwszej. Zdziwiło mnie, że nic nie jest tutaj digitalowe, że nic się nie da załatwić online. Nawet żeby doładować kartę do telefonu trzeba wyjść z domu i wpisać kod w bankomacie. Wszędzie trzeba pójść, stanąć w kolejce, a jak coś nie działa – co też jest normą – to musisz wrócić jutro. I już. Nikt się nie dziwi, że rzeczy nie działają.
Wielu rzeczy się nie spodziewałam. Na przykład cen wielu produktów – kosmetyków, środków czystości, paliwa, prądu, warzyw… Jest drogo w porównaniu do ich zarobków i do cen w Polsce. Także wynajęcie mieszkania to był emocjonalny i organizacyjny koszmar. Nie ma w ogóle umeblowanych mieszkań. Nawet lodówki w kuchni nie ma. Wszystko musisz kupić. To wynika z tego, że zazwyczaj wynajmuje się długoterminowo, nawet na dziesięć, piętnaście lat.
Zdziwiło mnie też, że antykoncepcja jest bez recepty. Podobnie jak „pigułka po” i wiele leków, które u nas są na receptę, a czasem wręcz lekarz odmawia ich przepisania. To jest dla mnie taka szokująca różnica, coś nie do pojęcia…
A co Ci się w Lizbonie podoba?
Na pewno ta przestrzeń w relacjach. Podoba mi się kultura wychodzenia do restauracji, bo tutaj się raczej nie gotuje w domu. Wychodzi się razem jeść na mieście i to nie jest wielkie wydarzenie. To jedzenie nie musi być zachwycające, nie musi to być niezapomniane wyjście. To po prostu jest zwyczajny posiłek. Wychodzi się żeby pobyć z innymi ludźmi, a nie żeby odhaczyć najlepsze restauracje.
Nie ma porównywania się z innymi ludźmi. Czuję, że mam tutaj czysty umysł. Nie ma tego ciśnienia.
A samo miasto? Jak je odbierasz?
Czasami jest fajne, a czasami nie. Czasami mi się wydaje, że wszystko jest kolorowe, budyneczki, kafelki. Jak taka bajeczka, takie psychodeliczne krajobrazy. Z drugiej strony to powoduje, że czuję się bardzo daleko od Polski, od Londynu. I to jest takie wręcz nieeuropejskie. Trochę marokańskie bardziej – wszystko jest takie przekolorowane, ale jednocześnie coś tam odpada, jest przybrudzone, przykurzone. Ja to lubię, ale czasami mam wrażenie, że jestem na innej planecie. W budynkach potrafi być zimno w porównaniu do przegrzanych centralnym ogrzewaniem mieszkań, jakie znam. Ludzie chodzą w kurtkach puchowych po domu, ale nikt nie narzeka.
Zauważam, że wszystko jest w ogóle blisko natury. Jak jest zima to ma być zimno, nawet w domu. Jak jest lato to ma być upał. Jedzenie jest w większości grillowane, to warzywa, mięso, oliwa i dym. Nie marnuje się żywności, wszystko się wykorzystuje. Na pewno też ze względów ekonomicznych. Pamiętam, że kiedy znajomi z Portugalii przyjechali ze mną na Wielkanoc do Polski i zobaczyli zastawiony tradycyjnie stół, to zapytali kto to zje. U nas jest taka kultura, że musi być więcej niż jesteśmy w stanie zjeść, że nie może niczego zabraknąć, że to wstyd. A w Portugalii jest akurat, albo czasem zabraknie. I nic się nie dzieje, są po prostu mniejsze porcje. Nie ma parcia, ze musi być piętnaście dań. Stawia się na prostotę. Jest blisko zmysłów, blisko natury, blisko ognia. To takie pierwotne. Jest taki szacunek żeby nie zmieniać rzeczy. To dotyczy także emocji. Wszystkie emocje przyjmuje się, akceptuje. Nie trzyma w środku. Wszystko płynie.
I to jest kwintesencja tego miejsca – pozwolić ludziom żyć tak, jak chcą. Pozwolić ulicy zużyć się we własnym tempie. Pozwolić knajpie wyglądać jak z poprzedniej epoki. Jedzenie polać oliwą i posypać solą. Wszystko jest prostsze. Nie ma pędu do nowoczesności. Dla mnie największa lekcja z pobytu tutaj i ze związku z Portugalczykiem to świadomosć, że najlepiej akceptować rzeczy takimi, jakimi są. To zawsze jest po coś. To jest zawsze jakaś lekcja. Nie trzeba walczyć, zamiatać pod dywan. Trzeba się z nimi skonfrontować i iść dalej. Ale nie uciekać. Raczej iść we własnym tempie.
A myślisz, że jak wyglądałaby Lizbona, gdyby była kobietą?
Myślę, że byłaby sobą. Najbardziej jak się da. Taka blisko natury, nieokiełznana, pierwotna. Na pewno śmiała. Niedoskonała, ale pewna siebie. Naturalnie kobieca.
Z włosami na nogach, w dresie i tak dalej?
Myślę, że tak. (Śmiech)
I Lizbona też by nosiła dres?
Nie, Lizbona byłaby naga.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Podobało Ci się? Daj znać w komentarzu i zajrzyj do poprzednich wywiadów i felietonów! Tutaj!
Chcesz być na bieżąco? Zapisz się do newslettera! Tutaj
Podobał Ci się ten tekst?