Z Moniką na spotkanie umawiamy się w kilka minut i już dwie godziny później jemy razem lunch w knajpce obok dworca Rossio. Rozmawiamy o ludziach, jedzeniu i poetyckich nazwach dań z bacalhau, czyli tradycyjnego suszonego dorsza. Monika mówi perfekcyjnie po portugalsku, ale na świetną komunikację składa się u niej przede wszystkim charakter – jest otwarta, czarująca, rozmowna. Z miejsca zyskuje sympatię kelnera, co poznać można po szerokim uśmiechu i fantastycznej obsłudze. Zresztą ja sama śmieję się przy niej więcej niż zwykle.
Monika jest przewodnikiem i licencjonowanym pilotem wycieczek po Portugalii. Mam szczęście, że spotykamy się poza sezonem. W okresie letnim jest bardzo zapracowana, jeździ z objazdowymi wycieczkami przez cały kraj. Jej opowieści o zwyczajach, zwiedzaniu i historii zwyczajnie chce się słuchać i słuchać… Jestem pełna podziwu dla jej planów, zaangażowania w pracę, samodzielności, zaradności. Monika to po prostu kobieta-petarda. To Poltuguesa!
~Jak się zaczęła Twoja przygoda z Portugalią?
Pewnie jak wiele innych – od wyjazdu na Erasmusa podczas studiów. Wtedy spędziłam kilka miesięcy w Porto. Przez dwa pierwsze tygodnie tęskniłam za domem. Później zaprzyjaźniłam się z ludźmi, zaczęłam wychodzić, wsiąknęłam w tę kulturę. Niestety nie przedłużono mi pobytu, musiałam wracać i napisać pracę dyplomową.
Z wielkim żalem opuszczałam Porto. Pamiętam, że w Polsce strasznie tęskniłam. Wyobrażałam sobie co się dzieje w tej chwili w moich ulubionych miejscach, oczyma duszy widziałam siebie pijącą poranne espresso, gadającą z ludźmi, wychodzącą ze znajomymi. Oglądałam na żywo transmisje z kamer miejskich i patrzyłam na ukochane miejsca, sprawdzałam pogodę…
~I wróciłaś do Portugalii.
Musiałam. Zachwyciłam się tym życiem, tym wychodzeniem, słońcem, kawą. Zachłysnęłam się tym. Jak wróciłam do domu, miałam straszną „tęsknicę”! Miałam to saudade, o którym piszesz! Odczułam to na własnej skórze!
~Ciekawe, że można tęsknić za czymś, co się miało tylko przez chwilę… Byłaś tu kilka miesięcy. To niedużo w skali całego życia. A jednak tęsknota była tak ogromna!
To była raczej tęsknota za tym, czego się nie ma. Czego się nie miało całe życie i co znowu, gdzieś tam daleko zostało. Dlatego sprawdzałam te kamery, wyobrażałam sobie siebie na plaży. Długo tak funkcjonowałam! Oficjalnie rezydencję w Portugalii mam od ośmiu miesięcy. Do tego momentu wszystko tu było tak na pół gwizdka, chociaż przyjeżdżałam, mieszkałam i tak dalej.
~Teraz już jesteś taka tutejsza.
Ja się od dawna już czułam tutejsza. Zawsze mi mówiono, że mam śródziemnomorski temperament. Nie portugalski, może hiszpański bardziej. Z wyglądu Portugalczycy biorą mnie za Rosjankę. Kiedy odzywam się płynnym portugalskim, już tak nie mówią. W głębszej rozmowie z kolei oceniają, że jestem Włoszką. Nie po akcencie. Po temperamencie właśnie – dużo gestykuluję, głośno mówię. Kiedyś jeden kolega właśnie tak do mnie powiedział: „ty nie jesteś Polka, nie jesteś Portugalka. Jesteś Poltuguesa!” Tak mi się to spodobało, że musiałam zrobić z tego użytek! Stąd nazwa mojego profilu w mediach społecznościowych. Idealnie oddaje to, co powinna. Zresztą ja zawsze chciałam podróżować, poznawać nowe, nieznane… Pamiętam, że w szkole, kiedy zapytali, kim chcę zostać, odpowiedziałam, że stewardessą. Wtedy to mi się wydawało nieosiągalne, drogie…
~Ale teraz jesteś prawie stewardessą!
No właśnie! Prawie tak. Taką naziemną stewardessą! Co śmieszne zanim wyjechałam, Portugalię kojarzyłam tylko z żółtymi trawajami. Koleżanka mnie namówiła na ten wyjazd. Ze wszystkich kierunków do wyboru, Portugalia wydawała mi się najbardziej odległa, nieznana…
~I w końcu tu zostałaś.
Tak sobie ubzdurałam i tak zrobiłam. Często wracałam, przyjeżdżałam do Portugalii. Cały czas tęskniłam!
~Wydaje się, że ta tęsknota, to saudade w ogóle do Twojego temperamentu nie pasuje…
A jednak! Kiedy tu jestem mogę na wiele rzeczy narzekać – na biurokrację, na ceny, ale kiedy mnie nie ma to okropnie tęsknię. Nie mogę się doczekać powrotu. Myślę tylko o tym co bym robiła, gdybym była tam… Albo co robiłam tydzień temu o tej porze… Oni zresztą też takie rzeczy wyśpiewują w fado. Myślę, że ta tęsknota za Portugalią, to jest to saudade w najczystszej postaci. Nawet turyści mają coś takiego, że po powrocie z wycieczki po Portugalii, myślą o tym, co robili, co jedli, czego doświadczyli. To się bardzo człowieka trzyma.
~Też mam coś takiego. Czasem już na lotnisku w Warszawie myślę sobie, że jeszcze dziś rano obudziłam się w Lizbonie… Dlaczego mnie tam nie ma?
(Śmiech) No właśnie! Oczyma wyobraźni ty się widzisz w tej Lizbonie! Moim zdaniem to jest właśnie to. Saudade to tęsknota za kawą. Wypitą, albo niewypitą. Za zachodem słońca nad Tagiem.
~To właściwie przypomina zakochanie. Takie pierwsze zauroczenie…
Za żadnym innym miejscem na świecie tak nie tęsknię. Nie mam tego uczucia do żadnego innego miejsca. Nawet do tych wymarzonych! Ani razu nie tęskniłam tak za Kubą, Niemcami, Czechami.
~Mój mąż podczas podróży mawia na przykład „No ładny ten Wiedeń, ale mógłbym za te pieniądze być w Lizbonie…”
Czasem sobie myślę, że mogłabym na tydzień gdzieś pojechać, ale po co wydawać tysiące euro na wyjazd, skoro tu mogę pojeździć autem po Alentejo… Wolę eksplorować ten kraj. Wyznaję zasadę „albo dobrze, albo wcale”. Nie kręci mnie skakanie po wielu miejscach, pokazywanie zdjęć na Instagramie i takie powierzchowne podróżowanie, za którym nie idzie żadne poznanie, żadne zrozumienie miejsc, które się odwiedza. To nie wzbogaca. Nic nie wnosi.
Tutaj jest moje miejsce, tutaj mam wszystko, a kiedy tylko wyjadę od razu tęsknię.
~Kiedy Cię słucham, wydaje mi się, że tęsknisz za Portugalią jak za osobą. Że to jest takie silne uczucie, zakochanie, miłość. Przywiązanie po prostu.
I tak trochę jest.
~Czy myślisz, że Lizbona mogłaby być kobietą?
Co śmieszne, w zeszłym roku napisałam właśnie o tym post.
~Naprawdę?
Tak! Ona jest kobietą!
~No i jaka jest Twoja wizja?
Moja tęsknota właściwie dotyczy Portugalii, niekoniecznie Lizbony. Mieszkam tu ze względu na pracę, na wygodę. Ale gdybym miała wybrać, mieszkałabym gdzie indziej. Może Setúbal. Może północ. Lizbona jest na teraz. Bo tu się dużo dzieje, jest z kim wyjść, co robić. Nigdy jednak nie polubiłam Lizbony tak bardzo, jak lubię Porto.
A gdyby miała być kobietą… widzę ją jako pannę z dobrego domu. To w końcu miasto królów, stolica. Taka dostojna panna z zadartym nosem. Nie w negatywnym sensie. Jest po prostu strojna, wypucowana. Klasztor Hieronimitów – wypucowany. Alfama z kolei już nie przypomina tej Alfamy sprzed dziesięciu lat. Lizbona to taka panna w ładnej kiecce. Trochę zepsuta w środku, ale z zewnątrz wypucowana, wystrojona. Oczywiście porównując do innych miejsc w Portugalii. Myślę, że nawet Lizbonie nie można odmówić autentyczności.
Panna Lizbona ma pióropusz, piękną spódnicę, ale pod nią wiele warstw. I wymaga czasu by odkryć je wszystkie.
~~~~~~~~~~
Teksty, które ukażą się w ramach serii w kolejnych tygodniach:
Chcesz być na bieżąco? Zapisz się do newslettera! Tutaj
Podobał Ci się ten tekst?