Dlaczego Tadek zdjął nasz ślubny portret ze ściany? Chodzę po domu i niczego nie mogę znaleźć. W końcu znajduję wszystkie ramy ze zdjęciami w kartonie przy drzwiach wejściowych. Zastanawia mnie dlaczego je tutaj postawił, ale już po chwili przypominam sobie jak go prosiłam by wszystkie te ramki przemalował. Farba już jakiś czas temu zaczęła się z nich sypać, aż żal było patrzeć. Uśmiecham się do siebie. Sprawił mi tym przyjemność. Patrzę teraz na to zdjęcie i przypominam sobie jaki był przystojny. Do ślubu – jako wojskowy – poszedł w mundurze. Podobnie zresztą jak mój brat Antek. Obaj wyglądali zachwycająco – wyprostowani jak struny w odświętnym umundurowaniu. Było gdzieś takie zdjęcie, na którym stoją za mną i salutują, a matowa biel sukienki kontrastuje ze zdobieniami ich stroju błyszczącymi w słońcu. Bardzo je lubię.
Patrzę na zegarek i uświadamiam sobie, że niedługo pora obiadu. Idę do kuchni i obieram ziemniaki dopóki nie wypełnię garnka. Nie mogę znaleźć tego, który dostałam od mamy w prezencie na nowy dom więc biorę inny, zbliżony rozmiarem. Karcę się w myślach za to, że w domu panuje bałagan. Mam wyrzuty, że zrobiłam sobie drzemkę zamiast zająć się porządkami. Będę miała sporo pracy jak skończę obiad. Ciekawe gdzie jest Tadek? Kiedy się obudziłam nie było ani jego ani Karolka. Nie zostawił mi też żadnej wiadomości. Może wybrali się na spacer? Na obiad pewnie wrócą.
Wstawiam garnek z ziemniakami na gaz i przykrywam zostawiając szparkę między brzegiem a pokrywką. Zaglądam do lodówki i okazuje się, że zapomniałam kupić mięso na kotlety. Zakładam płaszcz i wychodzę do sklepu mięsnego, który znajduje się niecały kilometr od naszego domu. Mam nadzieję, że będą jeszcze mieli schab. Zostawiam drzwi otwarte. W naszej okolicy wszyscy się znają. Czuję się bezpiecznie i zawsze tak robię. Zresztą, nie wychodzę przecież na długo.
Mam nadzieję, że po drodze spotkam Tadzika z Karolkiem i razem wrócimy do domu. Robi się późno i zaczęłam się o nich martwić. Gdzie oni mogą być? Odpędzam od siebie czarne myśli. Tadzik jest przecież dorosły i sobie poradzi. Wie też jak pilnować dziecka. Dlaczego ja zawsze chcę nad wszystkim panować? Właściwie powinnam być dumna, że mam takiego męża. Niejeden wolałby w fotelu siedzieć i piwo pić zamiast z synem wyjść na spacer. To urocze. Kocham tego mojego Tadzika i ten nasz dom w spokojnej okolicy. I w ogóle to nasze życie lubię.
Wchodzę do mięsnego i widzę, że pana Wiesia dziś nie ma. Zamiast niego za ladą stoi nieznajomy młody chłopak. Słyszałam, że Wiesio miał problemy zdrowotne. Pewnie musiał znaleźć zastępstwo.
– Dzień dobry – mówię kiedy drzwi się zamykają. Podążam wzdłuż lady i widzę, że jeszcze trochę towaru zostało. – Jak się czuje pan Wiesław? – zagaduję przyglądając się wędlinom.
Chłopak patrzy na mnie dziwnie i odpowiada niegrzecznie:
– A jak się ma czuć?
– Pytam czy już mu się poprawiło. – Wyjaśniam nadal uprzejmym tonem.
Z zaplecza wychodzi młoda kobieta i wita się ze mną. Jej również nie znam, ale uśmiecha się do mnie przyjaźnie więc odwzajemniam uśmiech.
– Pan Wiesław nie ży… – zaczyna niegrzecznie chłopak, ale przerywa mu dziewczyna.
– Olek, daj spokój. Pan Wiesław nie życzy sobie by informować o jego stanie nieznajomych, ale pani Krysia to przecież co innego. – Poszturchuje go dla rozładowania napięcia. Cieszę się, że przyszła. Nie ufam jakoś temu dziwakowi.
– No właśnie pytałam jak się pan Wiesio czuje. – Powtarzam patrząc na nią.
– Dobrze. Lepiej. –Mówi przekonująco. – Był na chorobowym, a teraz pojechał na urlop. Należał mu się odpoczynek.
– Oczywiście – mówię. – Proszę go pozdrowić przy okazji.
– Dobrze. Dziękuję. – mówi dziewczyna i kładzie rękę na sercu. – Czym możemy dziś pani służyć?
Zastanawiam się dlaczego mnie tu znają. Nie pamiętam żeby w sklepie kiedykolwiek sprzedawał ktoś inny niż pan Wiesław i czuję się nieswojo.
– Poproszę kilo schabu.
– Uuu. Schabu to akurat nie polecam dzisiaj. – Mówi i mruga porozumiewawczo. – Może skusi się pani na takie gotowe kotleciki? O tutaj, proszę. Świeżutkie. Wystarczy tylko odgrzać i obiad gotowy.
Wygląda na zachwyconą i jest bardzo miła więc przystaję na tę propozycję i kupuję cztery kotlety. Tadzik na pewno zje dwa, ale dla nas wystarczy po jednym. Płacę i wychodzę ze sklepu, a drzwi zatrzaskują się z dźwiękiem dzwoneczka. Mam mieszane uczucia co do zakupu, ale już nie bardzo mam co zrobić. Czuję się jak okropna żona. Kupiłam coś gotowego i to o niewiadomym składzie. Na szczęście Tadzik nigdy mi nie robił wyrzutów w takich sytuacjach. Mam nadzieję, że kotlety będą zjadliwe. Jutro się postaram przygotować mu coś pysznego. Tylko muszę zabrać na zakupy listę. Zawsze czegoś zapominam.
Całą drogę powrotną myślę o obsłudze w mięsnym. Dziewczyna była bardzo miła i profesjonalna, ale ten chłopak – szkoda gadać. No i jeszcze nieświeże mięso na sprzedaż. Mam szczęście, że mnie znają i nie wcisnęli mi tego bubla. Gdyby pan Wiesław wiedział co tu się wyprawia, natychmiast pakowałby walizkę i wracał z tych wakacji. Mam nadzieję, że już niedługo wszystko będzie po staremu.
Wkrótce jestem z powrotem w domu i kiedy tylko wchodzę do kuchni klnę pod nosem. Ziemniaki wykipiały i zalały podłogę. Podchodzę ostrożnie i wyłączam gaz pod garnkiem. Widelcem nakłuwam w wodzie jednego ziemniaka i sprawdzam, że są już ugotowane. Nawet trochę zbyt miękkie. Odlewam je do zlewu i część rozpada się na papkę. Trudno, zrobię purée. Tadzik woli zwykłe, ale powiem, że to tak dla odmiany.
Zostawiam ziemniaki do ostygnięcia i odpakowuję kotlety. Wyglądają nienajgorzej, a podsmażone pewnie będą zupełnie zwyczajne. Mam nadzieję, że w smaku również. Obiad mam w zasadzie prawie gotowy. Podgrzeję kiedy wrócą. Idę do salonu żeby zadzwonić do siostry. Siadam w fotelu przy telefonie i kładę nogi na pufie. Czuję się trochę zmęczona, a przecież jest jeszcze dość wcześnie. Ta drzemka chyba mnie otępiła, pewnie spałam za długo. Wybieram numer i dzwonię. Nikt nie odbiera. Wydaje mi się dziwne, że o tej porze nie ma ich w domu, ale po chwili sobie uświadamiam, że pewnie siedzą przy stole i jedzą. Nie będę im przeszkadzać i zadzwonię za pół godziny. Odkładam słuchawkę i opieram głowę na poduszce. Pocieram bolące kolano – chyba mam tam jakiegoś siniaka. Czy ostatnio się uderzyłam? Zastanawiam się chwilę, ale oczy mi się zamykają i zasypiam.
Budzę się kiedy za oknem wyraźnie już poszarzało. W pierwszej chwili prostuję się w fotelu i wybieram numer. Nikt nie odbiera więc odkładam. Wstaję i idę na piętro. Miałam tam zrobić porządki. Wchodzę do pokoju Karolka i zamieram. W środku jest zupełnie pusto. Na podłodze walają się jakieś kawałki kartonu, ale nie ma żadnych mebli. Gdzie to wszystko się podziało? Czy to sprawka Tadzika? Stoję tak i rozglądam się. W końcu wpadam na rozwiązanie zagadki – pewnie będzie odmalowywał. Wiodę palcami po najbliższej ścianie i bez trudu dostrzegam zabrudzenia, a nawet wgnieciony tynk. Mój mąż zaskakuje mnie coraz bardziej.
Zachwyca mnie wizja wspólnej przyszłości, każdego dnia spędzonego razem. Chciałabym w tym domu zostać na zawsze, do śmierci. Wprowadziliśmy się tu od razu po ślubie i wiążą się z nim najpiękniejsze wspomnienia. Robi mi się ciepło na sercu kiedy myślę o tym wszystkim, co jeszcze przed nami. Często mówię Tadzikowi „czeka nas jeszcze tyle wspaniałych lat”, a on się wtedy uśmiecha i całuje mnie w policzek.
Od kiedy nie pracuję czuję się czasem znudzona. W takich chwilach przypominam sobie jak byłam małą dziewczynką i bawiłam się lalkami. Kiedy sobie wyobrażę, że nadal bawię się w dom, tylko większy, robi mi się lepiej. Wszystko w życiu zależy od nastawienia i staram się czerpać radość z każdej chwili. Szkoda mi pracy sekretarki, którą wykonywałam przed ślubem – to była bardzo dobra posada, ale zajmowanie się domem to równie ważne zajęcie. Szczególnie dla ogółu rodziny.
Idę do kuchni. Jedzenie prawie gotowe. Patrzę na zegarek – późno już, chłopcy pewnie wrócą akurat na kolację. Ziemniaki są miękkie, gniotę je na purée z odrobiną śmietanki i masła. Stawiam patelnię na ogniu i wlewam olej. Zrobię do tego mizerię. Wyciągam śmietankę z lodówki i obieram ogórka. Kiedy olej jest gorący kładę na patelni kotlety. Wracam do mizerii. Szukam odpowiedniej miski i zaczynam kroić ogórka w cieniutkie plasterki. Tadzik obiecał mi kupić tarkę, ale ciągle zapomina więc kroję nożem. Auć! Zacięłam się. Szybko wkładam palec pod zimną wodę, ale widzę, że nie przestaje krwawić. Owijam go czystą ściereczką i idę na górę do łazienki po plaster albo bandaż – cokolwiek znajdę w apteczce. Przychodzi mi do głowy, że właściwie takie rzeczy powinny się znajdować w kuchni. Czy to nie tam najczęściej dochodzi do takich wypadków?
W łazience nie ma lustra. Ze ściany wystają tylko zardzewiałe kołki, na których się trzymało. Później się nad tym zastanowię. Wszystko mi leci z rąk. Nie mogę znaleźć żadnych materiałów opatrunkowych. Wyjmuję wszystko po kolei z szafki, ale zamieram gdy nagle słyszę na dole kroki w korytarzu. Niepokoję się bo jestem pewna, że rozpoznaję również damskie obcasy. Czy Tadzik miał kogoś przyprowadzić? Zaciskam mocniej ściereczkę na palcu i schodzę na dół po schodach.
W korytarzu spotykam dwoje nieznajomych.
– Dzień dobry. W czym mogę pomóc? – pytam bo nie wiem jak inaczej się zachować.
Widzę, że wymieniają porozumiewawcze spojrzenia. Zaczynam się obawiać, czy nie mam do czynienia z parą złodziei albo cwanych akwizytorów. Kto normalny ot tak wchodzi do czyjegoś domu?
– Dzień dobry. – odpowiadają oboje wymijająco, a mężczyzna rusza w stronę kuchni.
Blokuję go w przejściu. Nie puszczę go dalej. Kiedy ten Tadzik wróci? Dlaczego nie ma go kiedy jest potrzebny? Nie wiem co robić. Miotamy się w korytarzu, ale napastnik nie jest zbyt agresywny. Myśli pewnie, że z kobietą i tak sobie bez trudu poradzi.
– Tadzik! Tadzik! – wołam w stronę schodów. Może jeśli udam, że mąż jest w domu wystraszę intruzów.
Zamiast tego widzę, że mężczyzna przystaje i odwraca się w stronę swojej towarzyszki. Ta posyła mu krzepiące spojrzenie. Po chwili oboje patrzą na mnie dziwnie. Nie wiem jak to zinterpretować. Co tu się właściwie dzieje? Przyglądam się jemu i nagle coś sobie uświadamiam.
– Czy pan jest krewnym Tadeusza? – pytam, uważnie przyglądając się jego twarzy.
Wzdycha. Pewnie powinnam wcześniej to dostrzec.
– Tak. Można tak powiedzieć. – odpowiada i wykorzystuje chwilę mojej nieuwagi by przejść do kuchni.
Stoję tam nadal nieco skołowana. Mężczyzna jest trochę podobny do mojego męża – może to jego kuzyn? Dlaczego Tadzik nie uprzedził mnie, że mają wpaść z wizytą? Czuję się fatalnie bo zachowałam się jednak dość niegrzecznie. Powinnam ich lepiej powitać. Mam nadzieję, że Tadzik wkrótce wróci.
– Jezus Maria! – Daje się słyszeć z kuchni.
Ja i ta obca kobieta patrzymy na siebie po czym ruszamy zdecydowanym krokiem w tamtą stronę. Kiedy staję w drzwiach dostrzegam co się stało. Wstyd mi za straszny bałagan, który tu panuje – wszędzie walają się brudne naczynia i garnki, na podłodze kałuża mętnej, pienistej wody. Najgorsze jest jednak to, że całe pomieszczenie wypełnia dym, który teraz powoli ulatuje przez otwarte okno. Mężczyzna stoi przy zlewie i puszcza wodę, która z przeraźliwym sykiem gasi żar patelni.
– Zapaliła się! Patelnia się zapaliła! – krzyczy w stronę swojej towarzyszki. – Mogłaś puścić z dymem cały dom! – zwraca się do mnie.
Jest niegrzeczny, ale rozumiem jego zdenerwowanie.
– Nie krzycz na nią. – Prosi kobieta. Rozmawiają o mnie jakby mnie tu nie było. Zaczyna mi to trochę przeszkadzać, ale się nie odzywam. Ja również nie zachowałam się wobec nich odpowiednio.
– Może zaparzę herbaty? – pytam i robię krok w stronę szafki, ale kobieta powstrzymuje mnie chwytając delikatnie za ramię.
– Mój Boże! Co się stało? – woła i patrzy na moją rękę owiniętą ściereczką.
Patrzę w dół i po chwili rozumiem o co jej chodzi – materiał zdążył nasiąknąć i straszy teraz plamą jasnoczerwonej krwi. Zaciskam mocniej zdrową rękę na nadgarstku żeby zatamować krwawienie.
– Proszę, trzymaj ją do góry. – Instruuje mnie.
– Co się dzieje? – pyta mężczyzna walcząc z kłębami dymu, które nadal unoszą się nad zlewem.
– Skaleczyłam się. – mówię.
– Jeszcze tego brakowało.
– Gdzie jest apteczka? – pyta kobieta i rozgląda się po kuchni.
Zanim zdążę się odezwać, on odpowiada:
– Sprawdź w kredensie w salonie.
Prowadzi mnie do salonu i sadza w fotelu. Sama tymaczasem szuka środków opatrunkowych i znajduje wszystko w kredensie, tak jak on mówił. Siada przy mnie i obmywa ranę wodą utlenioną. Rozcięcie nie jest duże, ale krwawi nadzwyczaj mocno. Kobieta sprawnie je oczyszcza i po chwili opatruje gazą i bandażem.
Czuję się nieswojo. Mam wrażenie, że moi goście zachowują się dziwnie i w myślach błagam żeby Tadek wrócił za moment do domu. Skąd ten facet wiedział gdzie szukać bandaży? Co teraz robi w mojej kuchni?
– Zrobię nam herbaty, dobrze? – pyta kobieta wstając z miejsca.
– Dobrze – odpowiadam. – Dziękuję za opatrunek.
– Nie ma za co. Odpocznij teraz chwilę. Zaraz wrócę.
I wychodzi do kuchni.
Siedzę niespokojnie. Słyszę jakieś hałasy, ale boję się tam iść. Ciekawość wygrywa dopiero wtedy, gdy słyszę, że o czymś rozmawiają. Próbując coś dosłyszeć zakradam się do korytarza i staję za drzwiami kuchni.
– Widzisz przecież, że nie można jej na chwilę z oczu spuścić. Zrobi sobie krzywdę. – mówi on.
– Jesteś pewien, że to jedyne wyjście? – pyta ona.
– A widzisz inne?
Milczą. Nie rozumiem o czym rozmawiają. Wygląda na to, że w ich oczach jestem koszmarną panią domu i opryskliwą gospodynią. Nie wiem jak im wytłumaczyć, że to tylko gorszy dzień, że mi przykro. Mam nadzieję, że nie opowiedzą tego wszystkiego Tadkowi – nie byłby zadowolony. Słyszę, że czajnik gwiżdże więc wracam do salonu żeby mnie nie przyłapano na podsłuchiwaniu.
Po chwili wraca kobieta z dwiema filiżankami i dzbankiem z herbatą na tacy. Stawia ją na stole i kiedy podaje mi filiżankę odzywam się:
– Przepraszam, ale nie wiem czy się znamy. Nie wiem jak masz na imię. –Przyznaję zawstydzona.
– Jestem Iza.
– A ja Krysia.
Podajemy sobie ręce. Siada naprzeciwko mnie i po chwili nalewa nam herbatę.
– Przepraszam za to wszystko. – Mówię, a ona patrzy na mnie ze zrozumieniem. To mi dodaje odwagi i mówię dalej: – Zazwyczaj mi się to nie zdarza. Mam dziś paskudny dzień. Wszystko mi z rąk leci.
Iza kiwa głową ze zrozumieniem, ale nie odzywa się. Wygląda na zakłopotaną całą tą sytuacją. Z pewnością inaczej sobie wyobrażała tę wizytę. Wstyd mi, że w domu panuje taki bałagan. Nie wiem nawet kiedy się pojawił, przecież staram się utrzymywać porządek. Zarzucam sobie, że nie przyjęłam gości z należytym szacunkiem. Jeszcze większy żal mam do Tadka, że mi nie powiedział o ich przyjeździe. Przecież nie miałam nawet kolacji dla tylu osób. Mogłam się przygotować i wszystko wyglądałoby inaczej. Rośnie we mnie frustracja i gniew na męża, ale staram się to ukryć. Nie chcę jeszcze pogorszyć atmosfery.
Kończymy herbatę, a ja się zastanawiam gdzie się podziewa ten mężczyzna i dlaczego nie pije jej z nami. Niepokoję się, że myszkuje mi po domu i przypominam sobie historię o złodziejach, którą słyszałam w telewizji. Gospodarza zagaduje jeden z nich, a drugi w tym czasie wynosi kosztowności do samochodu. Na tę myśl wstaję szybko i biegnę na korytarz.
Ku mojemu zdziwieniu znajduję go w kuchni – na klęczkach myje podłogę. Nie widzi mnie, a mi się robi jeszcze bardziej głupio. Za mną przychodzi Iza i przerywa ciszę:
– Mówiłam ci, że firma sprzątająca by się tym jutro zajęła. Po co to robisz?
– Woda tu stała. – Patrzy na nas zdziwiony. – Jeszcze by panele wypaczyło.
– No już, daj spokój – mówi Iza i podchodzi by pomóc mu wstać.
Nie rozumiem co się dzieje. Dlaczego przyjechali goście i myją mi podłogę? Dlaczego jestem z nimi sama? Staraciłam kompletnie orientację. Stoję jak wryta i im się przyglądam. Kim oni są?
– Czy jesteś spakowana? – Dociera do mnie głos.
– Spakowana? – pytam.
– Jakieś najpotrzebniejsze rzeczy, ubrania? – mówi.
– Nie.
– Chodź, pomogę ci.
I idziemy na piętro do mojej sypialni. Dlaczego Tadek zdjął nasz ślubny portret? Mężczyzna pomaga mi włożyć do walizki ubrania z komody i kosmetyki z łazienki. Zawstydza mnie to. Siedzę na łóżku jak mała dziewczynka i czekam co zrobi, co powie.
Kiedy ma już wszystko zamyka walizkę i woła Izę. Znosi bagaż po schodach, a Iza pomaga mi zejść na parter.
– Gdzie masz klucze? – pyta.
Pokazuję palcem na wieszak na ścianie. Zabiera je i wychodzi frontowymi drzwiami. Zanosi walizkę do auta zaparkowanego na podjeździe, a mnie ogarnia przerażenie.
– Gdzie on ją zabiera? – wołam.
– Nie martw się. Pojedziesz razem z nami. – mówi spokojnie Iza.
– Jak to? Dokąd? – Chowam się dwa kroki wgłąb domu.
– Spokojnie. Będziesz tam bezpieczna. – mówi.
– Nie, nie chcę! – krzyczę. Nie rozumiem co oni chcą zrobić.
Iza wychodzi w ślad za mężczyzną. Nadal nie wiem jak on ma na imię. Boję się spytać, a nie pojadę nigdzie z nieznajomym. Zabrał klucz więc nie mogę się zamknąć w domu. Biegnę do kuchni, którą dopiero co wysprzątał i siadam przy stole.
Mężczyzna po chwili do mnie dołącza.
– Dlaczego nie chcesz jechać?
– Po co? Nie mogę zostawić domu. Tadek niedługo wróci. Mam dla niego kolację. – tłumaczę urywanymi zdaniami.
Wzdycha i przygląda mi się.
– Zawieziemy cię do niego. – mówi zrezygnowany.
– Wiesz gdzie jest? – mówię z nadzieją.
– Tak.
Wstaję i razem idziemy do wyjścia. Mężczyzna zamyka drzwi na klucz i chowa go do kieszeni. Ja jednak nadal się waham. Prowadzi mnie pod rękę do auta. Przez szyby widzę na tylnym siedzeniu karton z moimi zdjęciami w ramkach, a na wierzchu nasz ślubny portret. Przystaję na chwilę ogarnięta złym przeczuciem.
– Chodźmy już, mamo. – mówi do mnie i ciągnie delikatnie za ramię.
Otwiera drzwi auta i sadza mnie obok kartonu.
– Wszystko dobrze, Karol? – Iza podchodzi i obejmuje go. – Nie martw się. Czeka nas jeszcze tyle wspaniałych lat.
Widzę jak mężczyzna się uśmiecha i całuje ją w policzek.